Domyślać się więc tylko mogę, że funkcjonowaniem banku, poza ściśle ekonomicznymi regulacjami, rządzi bardziej ogólna handlowa zasada, z antycznej Grecji rodem, mówiąca o tożsamości piękna i dobra. Co dobre, to piękne, a także, co szczególnie ważne w handlu – co piękne, to dobre. Mogę się jedynie domyślać, że sprawa pierwszego wrażenia, które bywa ostatnim, działa także w bankowości. Że na pierwszym wrażeniu zależy nie tylko sprzedawcom plastikowych, a pomalowanych srebrnie korkociągów chińskich, właścicielom lokali, w których jeleniogórzanie nabierają nieznośnej lekkości bytu, czy wreszcie tym, które „na rogu sprzedają ciało swe”, ale i bankierom. Tak przypuszczam.
Z mojego mieszkania na ulicę Bankową idzie się niecały kwadrans. Przynajmniej ja idę, nogi mam bowiem długie i chód ekspansywny. Uległszy prośbom członka rodziny o dokonanie opłat, bynajmniej nie związanych z moją własną dziurą budżetową, w banku, dotarłem po wspomnianym czasie na miejsce.
Wszedłem i zwariowałem. Powiedzieć, że wnętrze budynku wrażenie robi nieprzyjemne, to nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że wnętrze remontowano po raz ostatni w okolicach transformacji ustrojowej, to także nic nie powiedzieć. Gdybym pozostawał pod wpływem sfer skłonnych do religijnych egzaltacji, zapewne wyszeptałbym ze zgrozą „Matko Boska...”. Zgrozy w ten sposób nie wyraziłem, niemniej musiała mi się na twarzy zaznaczyć, bo bankowy szeryf uważnie obejrzał moją postać.
Skoro jednak wszedłem, trzeba było przezwyciężyć zgrozę i spróbować podejść do kasy. Szedłem więc, ale miałem tak zwane niejasne przeczucie, że wrażeń jeszcze nie koniec, że nie zostanie mi poskąpione, oszczędzony nie zostanę.
I nie zostałem. Na suficie i ścianach, białym niegdyś barankiem pokrytych, liszaje brudu. Wyziewy z kratek wentylacyjnych oblepiające ściany, sufit, pracowników, klientów i same kratki. Wnętrze, jak mówiłem, od lat niezmienione, niezmienne, pomyślałem sobie, że wręcz niezmienialne, nieremontowalne.
Anachronizmy przewodów wijące się ścianami i sufitem jak pnącza. Przygnębiająca podłoga, wyślizgana już i gdzieniegdzie łysiejąca. Do ścian przytwierdzone kraty na zawiasach, gotowe w każdej chwili mienia banku bronić całym swym zatraceniem. Stanowiska kasowe od strony klientom dostępnej wyłożone drewnem, obtłuczone tu i ówdzie niemiłosiernie. Słowem – całość tragiczna, dramatycznie posępna, bardziej nawet, niż perspektywa powrotu IV RP.
Stanąłem w kolejce, długiej, krętej, jak u wieszcza róg bawoli. Tak, klientów ten bank, jak się okazuje, ma niemało. Przede mną wąsaty mężczyzna, nucący nieśmiało Młynarskiego, dalej starsza pani, której rajski zapach perfum bazarowej marki jeździł po sali, jak powiada klasyk, niby pijane sanie po siedemnastowiecznym Lipsku, potem pleczysty i dupiasty facet w średnim wieku, czarnobrewa matrona, dalej zaś tłum postaci, których oddalenie nie pozwoli mi tutaj nakreślić dokładniejszego obrazu.
Współstoimy w kolejce do kas, stoimy, choć wszystkie reklamy świata mówią, że w bankowości dla klienta przewidziano pozycję „wygodnie siedzącą”, w niektórych nawet przypadkach jest to pozycja „wygodnie siedząca plus kawa”. Stoimy wszyscy „z marsem na czołach”, wiadomym jest przecież, że postoimy sobie jeszcze, a w takich warunkach perypatetyczne przygody zwyczajnie się nie zdarzają, w takich warunkach jest raczej zastój.
Nadeszła moja kolej, udało mi się dokonać planowanej wpłaty, wyszedłem pośpiesznie. Na zewnątrz – rok dwa tysiące jedenasty, marzec i smród przypalonych kurczaków. W drodze powrotnej rozważałem, czy istotnie pierwsze wrażenie w bankowości jest znaczące. Czy nie jest ważniejsze, aby bank proponował korzystne warunki finansowe, nawet jeśli miałby wyglądać jak rumuński posterunek milicji z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku?
Czy nie lepiej poświęcić dekoracyjne sztuczki, designerskie wnętrza, kawę, miejsca siedzące w należytej ilości na rzecz pewności czysto ekonomicznej? Wielu jeleniogórzan zdaje się tak właśnie myśleć. Ale oznaczałoby to, że bank ten oferuje tak korzystne warunki finansowe, takie profity, że każdy z jego klientów, jeleniogórskich przynajmniej, niechybnie Rockefellerem się stanie; że nawet udział w spisku żydomasońskim, antykatolickim i antypolskim, takiego nie przysporzy zysku
A może inne jeszcze względy powodują, że z tą właśnie placówką wchodzą w finansowe związki? Może to, co u mnie dreszcz wystudiowanego obrzydzenia wywołuje, tak naprawdę jest przejawem stałości, gwarantem tej stałości? Mogę być brudny i obrzydliwy, ale to zawsze ja, ja sam, ja ten sam? Póki co, chyba wolę kawę i możliwość płacenia na siedząco.