Tadeusz Słodyczka wychował się w Zakopanem na Gubałówce. Jak każdy góral kocha przyrodę i spokój. Drzewa zna lepiej, niż niejeden leśnik. Wie kiedy zaczynają nabierać soków i kiedy je tracą. Ktoś zapyta, co to ma wspólnego z lutnictwem, zawodem dziś tak cennym, rzadkim i oryginalnym jak skrzypce Stradivariusa…
- Od drzewa wszystko się zaczyna – wyjaśnia wielokrotny mistrz lutnictwa Tadeusz Słodyczka. – Bez dobrego materiału, nie ma dobrych instrumentów. Na płytę dolną, boczki i główkę skrzypiec potrzebny jest jawor falisty o równomiernie oddalonych słojach. Czasami trzeba ściąć około 100 drzew, żeby znaleźć taki jeden kawałek nadający się na instrument. Na płytę górną skrzypiec wykorzystuje się świerk. Drzewa trzeba ściąć w odpowiednim czasie, kiedy nie mają soków i w odpowiedni sposób suszyć na przewiewie około roku, a potem pociąć na tzw. „klepki” i suszyć kolejne 10 lat – dodaje lutnik.
Około osiemdziesięciu procent instrumentów stworzonych przez Tadeusza Słodyczkę to właśnie skrzypce. Ten instrument nagrodzono również podczas ostatniego międzynarodowego konkursu na Słowacji. Inne jego skrzypce w 1993 roku doceniono złotym medalem w Pradze, kolejnym dwóm przyznano 1 i 2 miejsce w 1997 roku w czeskim Nachodzie. W swoim dorobku ma on również jeden tytuł za altówkę, który przyznano mu w Moskwie. Tworzy też gitary klasyczne, wiolonczele. Za walory lutnicze zdobył łącznie sześć nagród. Tylu najwyższych tytułów nie otrzymał dotąd nikt na świecie. A poza nimi przyznano mu kilkadziesiąt innych medali, tytułów, dyplomów, odznaczeń, z których wiele zawisło na ścianie jego gabinetu, a jeszcze więcej się tam już po prostu nie zmieściło. Jaki jest sekret tak ogromnego sukcesu naszego lutnika?
- Tajemnica tkwi w lakierowaniu instrumentu, to najtrudniejsza sztuka – zdradza Tadeusz Słodyczka. – Lakier musi być tak dobrany by wydobył z drewna największe piękno, musi być też elastyczny, by pod wpływem drgań nie popękał, ale przede wszystkim od niego zależy jakość dźwięku – dodaje T. Słodyczka.
Twórca instrumentów, a spod jego ręki wyszło ich około 300, przyznaje, że do wykonywania tego zawodu nie wystarczy wyuczone rzemiosło.
- Trzeba być chyba jeszcze trochę artystą – mówi. – I kochać to, co się robi, bo z tego dużych pieniędzy nie ma. Nikt nie jest w stanie zapłacić za instrument ceny adekwatnej do nakładu pracy. Zrobienie skrzypiec trwa około miesiąca i pracuje się nad nimi po kilkanaście godzin dziennie. A ja to kocham. Mam już problemy z kręgosłupem, z ręką, ale wszystko to nic. Gram w tenisa, biegam na nartach i … gram na gitarze basowej w bluesowym zespole. Najcenniejszy jest dla mnie spokój i to, że mogę robić, to co kocham. Zamieniłem widok Giewonta na Śnieżkę i gdybym miał swoje życie przeżyć jeszcze raz, nigdy bym swojego zawodu nie zamienił, na żaden inny – dodaje Tadeusz Słodyczka.