Czwartek, 28 marca
Imieniny: Anieli, Jana
Czytających: 10024
Zalogowanych: 10
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Jelenia Góra: Mama na zakręcie (3)

Niedziela, 17 lutego 2019, 6:57
Aktualizacja: 8:16
Autor: Angelika Grzywacz– Dudek
Jelenia Góra: Mama na zakręcie (3)
Fot. Angelika Grzywacz- Dudek
Tym razem w historii „Mamy na zakręcie” opisywanej pół żartem, pół serio, chciałabym wywołać uśmiech na twarzach mam, które z tego samego powodu drą lub niedawno darły włosy z głowy. A chodzi o maleńki przedmiot, którym wiele maluchów zastąpiło sobie pępowinę, a wielu rodziców wykupiło święty spokój. Ci, którzy są na etapie smoczków z pewnością wiedzą o czym mowa, a szczęśliwcy, którzy się z nim pożegnali, być może z radością powspominają…

Kiedy nie miałam potomstwa, zasłyszane teorie o tym, że narodziny dziecka to dla rodziców szok, wydawały mi się śmieszne, a co najmniej przesadzone. Ale kiedy w szpitalu usłyszałam pierwszy płacz swojego maleństwa zrozumiałam, o czym mowa. I z każdym dniem rozumiałam to coraz bardziej. Miłość, euforia, matczyna troska, setki godzin spędzonych na przyglądaniu się nowemu cudowi świata - to jedna strona rodzicielskiego medalu. Ale ciągły płacz i wieczne pytanie w oczach rodziców „ale o co chodzi?” to druga część macierzyństwa czy tacierzyństwa. I to w tym drugim obliczu, w roli głównej pojawia się smoczek.

Pół biedy, kiedy maluszek jest „stacjonarny”, czyli jeszcze nie chodzi i nie raczkuje, wtedy smoczek ma zawsze przy sobie. Ale kiedy zaczyna odkrywać, że fajnie jest się przemieszczać lub machać rączkami na wszystkie strony, nagle smoczki zaczynają być jak długopisy. Ile by ich nie było, tyle jest mało i ciągle gdzieś giną. I jak w bajkach o złych czarach … najczęściej – ale nie tylko - dzieje się to nocą, w tej przerwie pomiędzy dwugodzinnym budzeniem się maluszka na jedzenie. Rozwiązaniem jest przypięcie go do ubranka, ale - według matki Polki wyczulonej na wygodę dziecka – jest to zabronione pod karą śmierci, bo nawet najdelikatniejsza zawieszka, może uwierać podczas snu. Więc… - Może tym razem nie zginie – myślą mamy naiwnie każdej nocy i liczą na szczęście wagą podobne do wygranej miliona euro.

Smoczek to przecież uspokajacz, przyjaciel, jeden z członków rodziny. Więc kiedy zginie, dramat narasta z każdą sekundą, a wszyscy domownicy stają się jak krety przewracające dom do góry nogami. I jak w bajce „Okulary” mama i tata szukają „w spodniach i surducie, w prawym bucie, lewym bucie (…) szperają w piecu i kominie, w mysiej dziurze i pianinie (…) już podłogę chcą odrywać, już policją myślą wzywać (…). I tylko zakończenie jest tu nieco inne, bo zamiast zerkać do lusterka, tata wyskakuje z domu, wsiada do auta, jedzie do sklepu z prędkością karetki wiozącej rodzącą ciężarną i kupuje trzy smoczki. Tymczasem mama ciągle szukając zaginionego „dydka” jedną ręką, drugą ręką trzyma dziecko tracące oddech z płaczu, a w zębach stawia na kuchence garnek z wodą, by była zagotowana jak tata wróci ze zdobyczą. Wszak każdy rodzic wie, że smoczek trzeba przed podaniem wyparzyć.

Potem wszystko dzieje się błyskawicznie. Tata dumny maratończyk wbiega do domu, przekazuje pałeczkę – nowy smoczek mamie, mama w locie go otwiera, wrzuca do wrzątku i … razem na przemian wypowiadają zaklęcie: „jeszcze sekundeczkę Skarbeczku, już zaraz będzie, już się gotuje, jeszcze tylko podmuchamy i już dostaniesz swojego moniusia, tylko błagam nie płacz”. No i tu po dmuchaniu i sprawdzaniu temperatury (nie językiem broń Boże, bo według obecnych wytycznych książkowych bakterie z jamy ustnej rodziców mogą przecież maluszka zabić), ale nadgarstkiem (ała, ała, szlak, dmuchaj mocniej… no już może być), w końcu mały książę otrzymuje nowe berło. I tu zaskoczenie, bo zamiast widzieć szczęście w oczach pociechy, rodzice znów słyszą płacz, bo ten nowy to nie taki jak ten stary, bo stary był „wyciumkany”, a nowy jest sztywny jak kij. Więc co robią rodzice - łatwo się domyślić. Przy tym dają sobie dyspensę na zarazki ze swojej szanownej buzi, bo przecież z zarazkami jakoś dziecko przeżyje, a bez smoczka nie. A tak w ogóle, to niech już znowu tak nie demonizują, bo co to za bakterie, zaledwie bakteryjki i to kilka na krzyż…

No. A jak się ma dwójkę, w tym jedno niewiele starsze od drugiego, to się można pomylić, szczególnie wieczorem lub nocą. Mi się tak kiedyś przytrafiło. Był wieczór, jeden z tych trudniejszych, kiedy zmęczenie dzieci owocuje ogólnym płaczem obu i ich złością i złośliwością pomnożoną razy tysiąc. To znak, że na sen już czas najwyższy. Więc biorę ich za ręce i prowadzę prosto do sypialni, by ograniczyć straty w sprzęcie domowym i kładę spać. Śpią razem z mamusią, jeden po jednej stronie, a drugi z drugiej strony małżeńskiego łoża. (Mama śpi w środku, a po północy w nogach). A tu ten wieczorny, histeryczny płacz dwóch naraz sięga skali, w której pękają szyby w oknach. I wtedy ja odruchowo chwytam smoczka, który młodszemu wypadł z dziubka podczas płaczu i mechanicznie wcisnęłam go do buziaka… tyle tylko, że nie młodszemu, a starszemu, który z „moniusiem” rozstał się już rok temu, po tym jak przyszły myszy i mu zeżarły.

I tu konsternacja jednego i drugiego. Starszy zdziwiony patrzy na mnie jak na Ufo, młodszy rzuca spojrzenie mordercy, bo oddałam bratu jego własność. Grunt jednak, że kończą płakać. Po chwili słyszą za to histeryczny śmiech matki, a potem i tatusia, który przybiegł sprawdzić, czy mama do końca nie oszalała. Widząc ich zdziwione miny śmiejemy się z mężem do rozpuku i mamy niesamowitą satysfakcję, że los zatoczył koło. W ich malutkich, słodziutkich oczętach widzimy bowiem nasze odwieczne pytanie „ale o co chodzi?”.

Twoja reakcja na artykuł?

103
80%
Cieszy
3
2%
Hahaha
15
12%
Nudzi
1
1%
Smuci
2
2%
Złości
5
4%
Przeraża

Ogłoszenia

Czytaj również

Komentarze (19)

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Zaloguj
0/1600

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group