Piątek, 29 marca
Imieniny: Helmuta, Wiktoryny
Czytających: 11281
Zalogowanych: 17
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

JELENIA GÓRA: Trudny egzamin Bogdana Kocy

Środa, 8 kwietnia 2009, 20:58
Aktualizacja: Piątek, 10 kwietnia 2009, 7:51
Autor: TEJO
JELENIA GÓRA: Trudny egzamin Bogdana Kocy
Fot. TEJO
Aktorem zostałem na złość ojcu – wyznał dziś w Empiku Bogdan Koca, dyrektor naczelny Teatru im. Norwida. W rozmowie z Urszulą Liksztet nowy szef placówki barwnie opowiedział o swoich doświadczeniach, a w dyskusji ze słuchaczami mówił o swojej wizji teatru w Jeleniej Górze i nie tylko.

Prawie półtoragodzinne spotkanie dostarczyło wielu wrażeń. Słuchacze nie kryli wesołości, kiedy bohater wydarzenia sypał jak z rękawa anegdotami z życia teatralnego z czasów, kiedy nie było ich jeszcze na świecie.
– Skończył PWST w Warszawie, przyszedł do Wrocławia i od razu został aktorem, jak by się dziś powiedziało – kultowym – przedstawiła prowadząca spotkanie jego bohatera wymieniając role Bogdana Kocy w filmach i kreacje na scenie.

Miałem być skrzypkiem
Koca opowiedział o swoich początkach: o tym, że aktorem został trochę przez przypadek. – Rodzice chcieli, bym był skrzypkiem, ćwiczyłem i nauczyciel bił mnie po rękach smyczkiem, kiedy się myliłem. Kiedy okazało się, że skrzypkiem nie będę, miałem zostać architektem. Ale złożyłem podanie na polonistykę. Na złość ojcu – mówił B. Koca. Do warszawskiego PWST trafił za namową kolegi, Wojciecha Szymańskiego.

Przyszedł z dokumentami po terminie, ale ubłagał, aby papiery przyjęto. Do egzaminu podszedł na luzie pewien, że odpadnie. Ale przyjęto go – ku wielkiemu zaskoczeniu zainteresowanego. – Opiekunem mojego roku był Tadeusz Łomnicki. Jego asystentem był Piotr Fronczewski. Drugą grupę prowadził Aleksander Bardini. Moim nauczycielem byli obaj Kreczmarowie, Ryszarda Hanin, Andrzej Łapicki – wymieniał

Chciałeś? To cierp!
Bogdan Koca: – Po latach, kiedy zaprzyjaźniłem się z Łomnickim i odwiedził mnie parę razy w Australii. Powiedziałem mu wtedy, że aktorzy są okropni. Kto? – zapytał Łomnicki. No, ty, Bardini i inni. Bo umożliwiliście nam wiarę w to, że to co, robimy, teatr, aktorstwo, to jest taka piękna rzecz, taka wspaniała misja, a to tak nie jest! Ciągle dostajemy po głowie, zawodzimy się. Łomnicki na to: – Przecież nie musisz tego robić! Chcesz to robić? – Chcę! Odpowiedziałem. A on na to: – To cierp! Ja całe życie cierpię, a udaje, że tak nie jest. Bo jestem dobrym błaznem!

Dyrektor Teatru im. Norwida opowiadał też o pracy z wybitnymi reżyserami: Grzegorzewskim i Tomaszewskim. Gawędę „ilustrował” wcieleniem się w ich postacie i naśladowanie ich gestów i głosów. – Tomaszewski był dzieckiem. Wspaniałym dzieckiem. Cieszył się, jak się coś udało. Kiedy się nie udawało, czuł się, jakby ktoś mu zabrał smoczek – mówił Bogdan Koca. Wspomniał też o Tadeuszu Mincu, świetnym reżyserze, który dostawał napadów udawanej furii i rzucał w aktorów popielniczkami.

– Każdy z tych twórców robił inny teatr, ale nie było między nimi konkurencyjności w dzisiejszym znaczeniu – mówił Koca. – Mimo różnic w poglądach na sztukę reżyserzy rozmawiali ze sobą, szanowali się, a nawet przyjaźnili – dodał.

Przygoda na antypodach
Mówiąc o przyczynach swojej emigracji zagranicę Koca wspomniał o rezygnacji z aktywności twórczej Jerzego Grzegorzewskiego w 1981 roku. – Pomyślałem sobie, że tutaj już niczego nie osiągnę i muszę zmienić klimat. Postanowiliśmy z moją byłą żoną wyjechać – opowiadał. Wspomniał też o trudnościach, na jakie w owym czasie napotykali polscy emigranci. Trafił do Austrii do obozu dla uchodźców. – Musiałem tam oddać paszport, który z takim trudem zdobyłem – powiedział.

– Dlaczego Australia? – W innych krajach, w których mogłem zostać, zawsze byłbym polskim emigrantem, zmuszonym podporządkować się pewnym trendom kulturowym i nie byłbym zmuszony, żeby coś z siebie samego wykreować – mówił bohater spotkania. – Padło na Australię, bo tam miałem szansę być autentyczną częścią kultury, bo to jedyny kraj na świecie z kręgu wpływów europejskich. Jest w procesie szukania tożsamości narodowej. Nigdy tam się nie czułem emigrantem. To że byłem Polakiem, było tam dla wszystkich bardzo naturalne – podkreślił.

Na antypodach zaczął też pisać sztuki. Tam też stworzył swoją kompanię teatralną. Tam też widział światowej klasy teatry, które przyjeżdżają na liczne festiwale. W Australii jest ich najwięcej na świecie. Idą na to olbrzymie pieniądze. – Zapraszane są teatry nie tylko z Europy, bo Australijczycy nie są europocentryczni, są otwarci na świat – mówił Bogdan Koca.

Prowincja? Nie! Środek Europy
Powrót do Polski. Dlaczego? Z powodów osobistych. – Nie będę się z tego tłumaczył – zastrzegł Bogdan Koca. Dodał jednak, że gdyby nie ta okoliczność, nie wróciłby. W kraju znalazł się we Wrocławiu. Po krótkim epizodzie w Teatrze Polskim odszedł z zespołu, ale sentyment pozostał. – To właśnie we Wrocławiu zauważyłem, nie w szkole teatralnej, że teatr może mieć sens – powiedział artysta.

Dodał, że Jelenia Góra jest dla niego bardzo silnie związana z Wrocławiem. I odwrotnie. – Kiedy pracowałem w teatrze, przyjeżdżaliśmy tu na premiery do pani Aliny Obidniak nie jak na jakąś prowincję – jak ktoś powiedział w gazecie – ale do innego, bardzo dobrego teatru w tym samym mieście – mówił. – Nie było w tym żadnej odrębności – podkreślił.

Urszula Liksztet spytała Bogdana Kocę o wizję teatru nie tylko, ale głównie, w Jeleniej Górze. – Interesuje mnie to, że to nie jest teatr prowincjonalny! To jest teatr bliżej środka Europy niż jakikolwiek inny w Polsce. To jest jeden z najpiękniejszych regionów. Są tu wspaniali ludzie. Tak myślę i tak czuję. Może się pomylę albo ludzie się pomylą w stosunku do mnie. Wydawało mi się, że będę mógł swoją wizją i doświadczeniem teatrowi służyć. A teatr się cyklicznie zmienia, ale tak to jest nie tylko w teatrze, ale i w życiu - odpowiedział Koca.
Dodał też, że w teatrze jest pęknięcie, ale będzie robił wszystko, aby zapobiec najgorszemu, czyli likwidacji placówki.

Nie wyrzucili za drzwi
Bogdan Koca podkreślił, że aplikację na konkurs napisał z pasją. – To było autentyczne i dość obszerne. Aż się bałem, że komisja tego nie przeczyta. Ponad 20 stron. Ale przeczytali i nie wyrzucili mnie za drzwi. Trzeba podjąć to zadanie i mu sprostać. Nie jest to łatwe. Ale naprawdę wierzę w aktorów, wierzę w widzów, wierzę, że wspólnymi siłami i wzajemnym szacunku będziemy w stanie coś ciekawego zrobić – powiedział dyrektor Koca. Zaznaczył też, że nie chce mówić o konkretnych planach repertuarowych zanim nie uzgodni ich z aktorami.

„Norwid” na „Norwida”
W części dyskusyjnej Bogdana Kocę „przepytywali” głównie licealiści z II Liceum Ogólnokształcącego im. Norwida.
Jakieś podchwytliwe pytania, to proszę! – uśmiechnął się B. Koca. – W którą stronę będzie pan chciał iść? Polski teatr współczesny jest bardzo mocno różnorodny. Czego możemy się spodziewać? – grzecznie spytała jedna ze słuchaczek. Bogdan Koca: – Nie mogę na to pytanie odpowiedź tradycyjnie, że podam tytuły i reżyserów. Gdyby tak było, to powiedziałbym: zrobimy „Hamleta”, bo to jest dobra sztuka, zrobimy Czechowa, bo to jest dobry pisarz, zrobimy Brechta, bo jest znany. Gdyby tak było, to byśmy nie obserwowali w historii teatru takiego zjawiska, że najwięcej złych przedstawień, jakie kiedykolwiek powstały, to są inscenizacje najlepszych sztuk, jakie zostały napisane. O repertuarze i o profilu teatru nie decyduje tytuł ani nawet reżyser, bo reżyser może zrobić i dobre i złe przedstawienie. Dla mnie ważne jest to, żeby była dynamika, różnorodność. Ale to każdy z nas rozumie inaczej. Ja to rozumiem tak, że będziemy mówili różnymi głosami, formami, ale nie po to, aby się przypodobać jakiejś tam grupie widzów. Tylko, aby ten teatr rozszerzył dialog z widzem.

– Powiedział pan, że teatr nie musi przynosić dochodów, a tymczasem jedna z lokalnych gazet skrytykowała poprzedniego dyrektora za to, że placówka nie zarabia pieniędzy. Nie boi się pan krytyki? – pytał inny uczesnitk spotkania. – Bardzo się boję – odparł Bogdan Koca.– Jednak gdybym miał zainwestować 100 tysięcy złotych i energię całego zespołu po to, aby cztery osoby bardziej się rozwinęły, wolałbym ich zaprosić na kawę i im to powiedzieć. Będzie to taniej.

Koca zaznaczył, że teatr nigdy nie będzie dochodowy, ale nie chodzi tu o wymiar materialny. – Do teatru od zawsze trzeba dokładać, ale sztuka musi komunikować się ze społeczeństwem i być wymianą myśli i prowokacją do refleksji – zaznaczył. Powiedział też, że nie zamierza widzów przyciągać na widownię, ale pragnie stworzyć taką sytuację, aby tam sami przyszli. – Widza u nas się nie docenia, a przecież on jest integralną częścią teatru. Płaci podwójnie: utrzymuje teatr z podatków i jeszcze kupuje bilet. Można się zastanowić nad nagrodzeniem najlepszego widza skoro nagradza się najlepszych aktorów i reżyserów – zasugerował Bogdan Koca.

Badanie gustu
Inny licealista zapytał, jak dyrektor Koca zamierza zdiagnozować gust jeleniogórzan. - Na pewno nie stetoskopem – zażartował dyrektor. – Rozmawiam z państwem, rozmawiam z ludźmi na ulicy, w kolejkach, uśmiecham się do nich, oni do mnie też (albo i nie). Poznaję mieszkańców – odpowiedział szef teatru, dodając, że zdaje sobie sprawę, że pokolenia są ze sobą skonfliktowane.

Łukasz Duda z Teatru Odnalezionego spytał, czy dyrektor Koca ma pomysł na społeczne umiejscowienie teatru w świadomości jeleniogórzan, podobnie jak uczynił to Jacek Głomb w Legnicy. – To są różne miejsca i trudno je porównywać. Spróbuję, ale nie będę tego nigdy robił na siłę, aby coś udowodnić. Na pewno chciałbym zaktywizować środowisko twórcze miasta i regionu – zadeklarował. Zdradził też, że jedną z pozycji repertuarowych będzie jeden z dramatów Gerharta Hauptmanna.

To spotkanie było dla dyrektora z pewnością znacznie bardziej stresujące od przesłuchania przed komisją konkursową. Sądząc po reakcji większości gości w Empiku, którzy Bogdana Kocę widzieli i słyszeli po raz pierwszy, nowy szef teatru wzbudził ich sympatię. Trudno się temu dziwić, bo – w przeciwieństwie do buty i pewności siebie młodych gniewnych teatralnych twórców – Koca to uosobienie rzadko już dziś spotykanej kultury zarówno obyczaju, jak i słowa. Słowa, dodajmy, mocnego, które celnie obalało wątpliwości jednego z obecnych na sali, podobno nie stąd. Mężczyzna miał kłopoty ze zrozumieniem, dlaczego pewne sztuki muszą spaść z afisza. – Taka jest kolej rzeczy. Gdyby tak nie było, od 35 lat oglądalibyśmy tę samą sztukę – podsumował dyrektor Teatru im. Norwida zapewniając jednocześnie, że propozycje obecnego repertuaru nie zostaną zdjęte, póki ich miejsca nie zajmą nowe spektakle.

Teatralne interesy
Z zespołu aktorskiego Teatru Norwida w Empiku pojawił się Andrzej Kępiński, który niemal w całości wysłuchał rozmowy i dyskusji. Była też Małgorzata Osiej-Gadzina, która wyszła po kilkunastu minutach.
Ryszard Grzywacz, mentor i nauczyciel z II LO im. Norwida i zagorzały obrońca zastępcy dyrektora ds. artystycznych, na salę nie wszedł, za to czekał na swoich uczniów w sklepie piętro niżej. Mężczyzna, który rzekomo „nie był stąd”, żywo z licealistami po spotkaniu dyskutował, choć podobno o niczym nie wiedział. I nawet – jak zaznaczył – wcale nie interesuje się teatrem. Zauważyliśmy też Isreala Plasencię z Teatru Cinema i Tadeusza Kutę z Teatru Naszego.

Ogłoszenia

Czytaj również

Komentarze (53)

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Zaloguj
0/1600

Czytaj również

Sonda

Na którego kandydata zamierzasz głosować 7. kwietnia?

Oddanych
głosów
56
Jadwiga Błaszczyk
13%
Anna Korneć-Bartkiewicz
18%
Jerzy Łużniak
21%
Piotr Paczóski
4%
Hubert Papaj
23%
Nie będę wcale głosować
21%
 
Głos ulicy
Nie chodzę do fryzjera, bo fryzjer przyjeżdża do mnie
 
Miej świadomość
100 konkretów (zrealizowano 10%): SUKCES czy PORAŻKA?
 
Rozmowy Jelonki
Przebudowy i remonty
 
112
Aż 122 osoby zginęły w wypadkach!
 
Aktualności
Zmarł Zygmunt Trylański
 
Polityka
Autobusy za darmo?
 
Kilometry
Pociągiem do Karpacza już w czerwcu
Copyright © 2002-2024 Highlander's Group