Będzie to opowieść o przyjaźni w górach podczas długotrwałego wysiłku z niesamowitymi widokami na góry. A grzbiety niebyle jakie, bo Kaczawy, Izery i w małym zakresie Karkonosze. A początek Połowy Przejścia rozpoczyna się właśnie na Łysej Górze niedaleko Przełęczy Widok, zwanej potocznie Kapellą. To tutaj niegdyś zatrzymywały się dyliżanse, aby pasażerowie mogli podziwiać spektakularne pejzaże, szczególnie na Góry Olbrzymie. A z Łysej Góry jest na czym „oko zawiesić”.
Ustawienia początkowe z partnerem wędrówki. „Zasuwamy do celu najszybciej jak się da!” Prawdziwie męska przygoda. Pogoda tego dnia dopisuje niesamowicie. Jest nawet za gorąco jak na 20 września. Śmiałkowie wyzwania poubierani w przeważającej większości w krótki rękawek i szorty. Ekscytacja wśród uczestników rośnie, zbliża się godzina 10.00. Prowadzący zawody sportowe przypomina ideę Przejścia. Cisza i zaduma, pojawia się nawet refleksja.
Jak co roku wspominamy dwóch ratowników, którzy zginęli w Kotle Małego Stawu. To memoriał Daniela Ważyńskiego i Mateusza Hryncewicza (XXII edycja) ich ambitnego planu okrążenia Kotliny Jeleniogórskiej.
Jeszcze jeden kopniaczek energii na starcie. Jedna z uczestniczek walczy ze śmiertelną chorobą i mimo to bierze udział w tym szaleńczym przedsięwzięciu. Cóż za piękne wyzwanie… Wędrujesz bez wsparcia z zewnątrz, możesz liczysz tylko na współtowarzyszy wędrówki i swój niezłomny charakter!
Tu nie chodzi o wyniki i medale. Przede wszystkim walczysz sam ze swoimi słabościami! A dobry partner/rzy to podstawa sukcesu, czyli dotarcia do mety. Najmocniejsi idą już dobę i mają do pokonania aż 143km. My startujemy na dystansie o połowę krótszym, czyli robimy „połówkę”. Ci najwytrwalsi wędrują z czerwonymi numerami, „Połówkowcy” z zielonymi. Od tego momentu ich losy zaczynają się wspólnie przenikać.
A wygląda to niestety niesprawiedliwie. „Umordowani” versus „Świeżacy” i tak będzie już do mety. Wystartowali… Ba, nawet jesteśmy pierwsi na pierwszym zakręcie niebieskiego szlaku w stronę Chrośnicy. Szaleńcze zejście wygodnym duktem niezłe na rozruch technologiczny. Za chwilę nastąpiła rozgrzewka przy podejściu na Okole (722m). Nie ma jeszcze południa, a słońce już nieźle
praży!
Zaliczamy pierwszy punkt kontrolny z weryfikacją uczestników. Fajnie, że dojście na szczyt prowadzi lasem, co daje odrobinę wytchnienia od żaru z nieba. Foto-pstryk, pędzimy dalej zboczem Leśniaka i schodzimy znów do Chrośnicy niedaleko zabytkowego kościoła św. Jadwigi.
Zmiana przełożenia, długie podejście z kilkoma stromymi akcentami rozgrzewa do czerwoności niejedno lico wszystkich ambitnych piechurów. To niewinna Leśnica (662 m), a potem Góra Szybowcowa (561 m), zarazem drugi nasz punkt kontrolny. Uzupełniamy płyny. Taaak, gospodarka wodna tego upalnego dnia to prawdziwy majstersztyk. Krajobrazy folderowe z Szybowiska są lepsze niż z Gubałówki, bo więcej i dookoła (taki lokalny patriotyzm). Szybko zejściem docieramy do Jeżowa Sudeckiego.
Asfalt daje popalić moim stawom, ukojenie nastąpi dopiero na zboczach Gap. Wpadamy w Borowy Jar, Jezioro Modre, malowniczy mostek pod Wieżycą przy Perle Zachodu i kurczę, te schody… Ponownie inny bieg i ponad setka stopni robi swoje. Tętno podwyższone i ósmy punkt kontrolny (nasz trzeci). Wyczerpująca wspinaczka na Siodło, potem Godzisz i przekraczamy linię kolejową nr 274 pod wiaduktem w Goduszynie. Krótka przerwa na kontrolę uczestników (czwórka).
Wykorzystuję moment łagodnego momentu trasy i oglądam 4 set wygranego meczu siatkówki z Kanadą (3:1). Taki dodatkowy pozytywny akcencik na szlaku.
Słynna dla uczestników Przejścia Komorzyca (520 m), niedaleko Wojcieszyc, jest nam dobrze znana. To tutaj wiele osób gubiło ślad trasy, ale nie my, zaprawieni w boju wędrowcy. W blasku promieni słonecznych kościół św. Barbary z charakterystyczną wieżą (hełm „poduszkowy”) prezentuje się bardzo okazale. Brrr… Znów odcinek asfaltowy. Niby szybciej, ale boleśniej.
Rozpoczyna się najpiękniejszy widokowo fragment trasy. Prawdziwa gratka dla miłośników panoramicznych landszaftów to szutrowy kilkumetrowy odcinek ścieżki rowerowej w stronę Zimnej Przełęczy (525m). Crème de la crème.
Krótka wspinaczka i uzupełniamy kalorie przy Borowych Skałach. Tym razem ich nie osiągamy, bo mamy inne cele, a do mety jeszcze trochę dystansu. Zielonym szlakiem schodzimy do Górzyńca meldując się w kolejnym punkcie kontrolnym. Po przekroczeniu mostu na Małej Kamiennej rozpoczynamy mozolne, najdłuższe podejście zwieńczone dopiero Wysokim Kamieniem (1058m), w sumie aż 600 metrów w pionie. Najpierw Zbójeckie Skały okupione zostały olbrzymią dawką potu i zadyszki.
Wieczorne krajobrazy z punktu widokowego urzekają na koniec dnia. Czołówki uruchamiamy przy Zakręcie Śmierci. Czarna Góra wyczerpała, a Wysoki Kamień wystraszył swą nową wieżą po zmroku.
Rozpoczynamy rajd po Wysokim Grzbiecie Gór Izerskich. Przyspieszamy, aby odrobić zaległości po poturbowaniu przy czasochłonnym wspinaniu. Zagadujemy się z partnerem nawzajem, aby nie zasnąć na stojąco. Rozdroże pod Zwaliskiem, Szklarska Droga i w końcu wyczekiwany przez nas check point przy kopalni kwarcu „Stanisław”.
Jak ja nie lubię tego odcinka do Jakuszyc po asfalcie Szklarską Drogą. Tutaj przydałyby się nam biegówki albo rowery, żeby uśmierzyć i skrócić ból.
No cóż, wyobraźnia podpowiada nam ciekawe scenariusze. Natomiast koleżanka Iza idąca w towarzystwie Tomka (których poznaliśmy przy zejściu do Jakucji) zwizualizowała sobie natomiast samochód odbierający ją przy Zakręcie Śmierci i odwożący do mety…
Pozdrawiamy z tego akapitu za sympatyczną rozmowę niwelującą zmęczenie organizmu. Dodaliśmy pieszego gazu i doszliśmy żwawo do ostatniego punktu zlokalizowanego przy Gościńcu „Leśniczówka” w Jakuszycach. To były dwa kubasy pysznej herbaty okraszonej sokiem, mniam!!!
Dziękujemy za dobre słowo i ciepły napój wolontariuszom/gospodarzom tego punktu. Ostatnie 8 kilometrów to nierówna walka na podejściu zielonym szlakiem do Owczych Skał. Potem labirynt w jagodzisku wymieszanym z błotem na Przedziale (1068m) w akompaniamencie porywistego fenu.
Wisienką na torcie dla smakoszy Przejścia, a właściwie „prawdziwą wyrwikostką” jest zejście dawnym torem saneczkowym w kierunku schroniska przy „Kamieńczyku”. Za to autostrada przy wodospadzie robi robotę, zwłaszcza jak masz tyle w nogach.
Ustalamy strategię i chcemy zdążyć przed północą. Rozpoczynamy intensywną grę z czasem, którą kończymy sukcesem na mecie z niesamowitym wynikiem 14 godzin. Moje statystyki są też imponujące 61206 kroków, 2160 do góry, 2026 na dół, śr. pręd. 4,7 km/h. Spaliłem 3876 kcal, co przełożyło się na 3 kg obywatela mniej…
Zalecany czas odpoczynku to ok. 57 godzin. A jutro normalny dzień, praca. A na razie jest EUFORIA!!! Dzięki Przyjacielu za wspólną wędrówkę!!!