Kiedy pojawiła się pierwszy śnieg i chwycił mróz, mieszkańcy miasta i okolic zaczęli wystawiać i napełniać karmniki.
- To często przynosi więcej szkody niż pożytku i ma niewiele wspólnego z ochroną przyrody - uważa ornitolog Krystyna Bylicka. Zdaniem specjalistów z karmników korzystają przede wszystkim te gatunki, które w Polsce zimują i są przyzwyczajone do szukania pożywienia w takich właśnie warunkach atmosferycznych. Te ptaki, którym zimno szkodzi, chłodną porę roku spędzają w ciepłych krajach.
- W karmnikach stołują się także osobniki chore i słabe. Dokarmianie zaburza proces naturalnej selekcji i osłabia ptasią populację - mówi Bylicka.
Karmniki to także miejsca, do których zlatuje się wiele ptaków, a to sprzyja epidemiom. Często obok ziaren, gromadzą się ptasie odchody. Karmnik staje się siedliskiem pasożytów i groźnych chorób, na przykład salmonellozy.
Z ptasich stołówek nie można jednak zupełnie zrezygnować, zwłaszcza podczas długotrwałych i silnych mrozów, które w naszym klimacie mogą zdarzyć się nawet w marcu. Wtedy rzeczywiście karmnik bywa jedynym źródłem pożywienia dla ptaków.
O tym, że człowiek może zmienić ptasie przyzwyczajenia, świadczą łabędzie. Naturalnie były ptakami migrującymi, ale - po serii ciepłych zim i dokarmianiu przez ludzi - już nie odlatują do ciepłych krajów. Zostają na okolicznych stawach. Bywa, że mróz dziesiątkuje ich stada. - Łabędzie należy dokarmiać, ale z umiarem. Nie może być tak, że stawy, w których zimują, stają się wysypiskiem wszystkich resztek z domowego stołu - uważa Eugeniusz Ragiel, kierownik schroniska dla małych zwierząt w Jeleniej Górze.