Rzęsistymi brawami publiczność nagrodziła premierowy spektakl Teatru im. Cypriana Kamila Norwida „Tartuffe albo hipokryta”, oparty na zakazanej wersji komedii Moliera z 1664, zrekonstruowanej przez Georgesa Forestiera i Isabelle Grellet, na podstawie tłumaczenia Bohdana Korzeniewskiego, w reżyserii Piotra Kurzawy.
Przedstawienie miało swoje pierwsze wystawienie w sobotni wieczór 4 października na uroczystej inauguracji 52. edycji Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych, podczas których prezydent Miasta Jeleniej Góry Jerzy Łużniak przywitał nową dyrektor teatru – Katarzynę Sołtys oraz podziękował Tadeuszowi Wnukowi za dziewięć sezonów artystycznych (2016–2025).
Ta ambitna premiera świadczy o tym, że Teatr im. Norwida nie zamierza widzów kokietować, ale też oszczędzać im spraw wymagających przemyśleń, że widzi w nich dojrzałych partnerów, co tym cenniejsze, że jeleniogórska publiczność nie zawsze bywała tak poważnie traktowana.
I tu przede wszystkim podziękowania należą się Tadeuszowi Wnukowi, który – jako były już dyrektor jeleniogórskiego teatru – nie sprowadził z Warszawy lub innej krajowej miejscowości gotowej i sprawdzonej produkcji, gdzie należałoby tylko obsadzić lokalnych aktorów, ale – wykonał coś znacznie więcej. Bo zaprosił reżysera wraz z innymi twórcami, a ten wspólnie z obsadą Teatru im. Norwida stworzył nowe dzieło.
Niewątpliwym atutem najnowszego spektaklu jeleniogórskiej sceny jest przekład Bohdana Korzeniewskiego, przystosowany i uzupełniony przez Piotra Olkusza. W porównaniu z klasycznym już „Świętoszkiem” Tadeusza Boya–Żeleńskiego, wystawianym w Jeleniej Górze za dyrekcji Zuzanny Łozińskiej w reżyserii Henryka Lotara w 1952 oraz w 1971 w reżyserii Jowity Pieńkiewicz, podczas rządów Tadeusza Kozłowskiego, czy późniejszym z 1991 w tłumaczeniu Kazimierza Zalewskiego (tekst opracował Piotr Mitzner) zrealizowanym wówczas przez dyrektora teatru Zygmunta Bielawskiego, obecny „Tartuffe albo hipokryta” wydaje się bardziej radykalny.
Tytułowy bohater pozostaje nie tyle obłudnikiem, co nade wszystko oszustem, który zawierzył religii, a gdy nie znalazł w świecie zrozumienia, wybrał strategię przetrwania. To osobnik, który z rozczarowania i zawiedzionej nadziei, dla korzyści materialnych i prestiżowych posługuje się naiwnością maluczkich, więcej, świadomie nimi i ich uczuciami manipuluje.
Ponadto przekład Bohdana Korzeniewskiego jest wyraźnie teatralny, to znaczy dobrze się aktorom mówi, a widzom słucha. I rzecz chyba jeszcze ważniejsza: podobnie jak przed dziesięciu laty pod rządami Piotra Jędrzejasa, jeleniogórski „Don Juan” w reżyserii Michała Kotańskiego, w przekładzie – uwaga! – Bohdana Korzeniewskiego, z Robertem Manią w roli tytułowej i utrzymującym warsztatową maestrię Piotrem Konieczyńskim jako Sganarelem, tak dziś „Tartuffe albo hipokryta”, w samym doborze słów zawiera zamysły interpretacyjne, czyli sposób prowadzenia ról. Zatem wkład Bohdana Korzeniewskiego w ostatnią premierę Teatru im. Norwida jest bardzo poważny.
Zgodny z przytaczanym już zamysłem reżysera, ale też ukazujący uniwersalność sztuki, której się momentami słucha jak wypowiedzi polityków obecnej (i nie tylko) kadencji. Okazuje się, że bohater Moliera przetrwał i w wielu ustrojach politycznych ma się świetnie.
W poszczególnych scenach poznajemy Orgona (Tadeusz Wnuk), zamożnego człowieka już nie pierwszej młodości, jego żonę Elmirę (Marta Kędziora–Nowaczek), syna Damisa (Jakub Głukowski), jego matkę Panią Pernelle (Iwona Lach), a także Kleanta (Robert Mania), szwagra Orgona, służącą Dorynę (Małgorzata Osiej) i Flipotę (Agata Darnowska), służącą Pani Pernelle.
Orgon wraca z podróży w interesach. Z domowych spraw interesuje go jedynie postać rezydenta Tartuffe'a (Tomasz Marczyński), rozmodlonego, znienawidzonego przez domowników, a wszelkie słowa krytyki pod jego adresem, krótko ucina. Skutecznie, jest wszak despotą. Zadufanym w sobie w dodatku, co jest cechą ludzi niepewnych własnych racji.
Orgon w interpretacji Tadeusza Wnuka wydaje się człowiekiem zagubionym, modli się tak gorliwie, jakby u Pana Boga chciał sobie załatwić spokój duszy, a przynajmniej zyskać moralne wsparcie. Może nawet liczy na zbawienie, ma już przecież swoje lata i coraz częściej myśli o opuszczeniu ziemskiego padołu, co zwykle potęguje przypływ uczuć metafizycznych. Jest w tym śmieszny i wzruszający swą bezbronnością. W tej sytuacji psychicznej obecność Tartuffe'a, człowieka pobożnego, jest mu potrzebna jako wsparcie i drogowskaz. I jest tak zaślepiony swym egoizmem, że przepisuje mu nawet cały majątek, nie bacząc na interes rodziny.
To spektakl wysublimowany estetycznie. Rzetelny artystycznie ze scenografią i kostiumami autorstwa Małgorzaty Pietraś oraz muzyką Piotra Klimka. Reżyser Piotr Kurzawa uniknął łatwych aktualizacji i właściwie wyważył proporcje między komizmem a tonem serio. Widz się nie nudzi. Otrzymuje bowiem diapazon bogatych osobowości, barwne konterfekty ludzkich zachowań. A jeśli bardzo chce, to doszuka się w tym spektaklu politycznych i społecznych aluzji. Publiczność podchwytuje ironię, bo wiadomo, że to krytyka władz. I to jak grubymi nićmi uszyta.
Tadeusz Wnuk w roli Ogona, to popis scenicznego talentu, maestria interpretacyjna. Wiele komizmu jest w tej roli. Jego dramatem jednak jest to, że w jego życiu nie ma miłości. Marta Kędziora–Nowaczek wydobywa z postaci Elmiry wszystko to, co ma pogrążyć tytułowego hipokrytę granego przez Tomasza Marczyńskiego, który zastosował w swojej interpretacji dość nowoczesne środki aktorskiego wyrazu.
Gra z niezwykłą młodzieńczą energią, powoli przechadza się po scenie jak zły duch. Spod tej pozy pobożności i bezruchu przebija się bezbożność, a nawet brutalność postępowania, żądza władzy i majątku. To przebiegły nowoczesny gracz i uzurpator. Znakomicie swoje pięć minut na scenie wykorzystał Jakub Głukowski jako Damis, syn Oregona. No i nie sposób również pominąć Roberta Manię w roli Kleanta.
Z kolei Iwona Lach jako Pani Pernelle to zła i wredna postać, demoniczna i despotyczna. Obnosi się ze swoją pobożnością, a swoim zachowaniem niemal ubezwłasnowolnia otoczenie. Jej służącą gra Agata Darnowska. W tym panoptikum osobliwości musi zaistnieć ktoś taki jak służąca Doryna. Tę postać fantastycznie wprost interpretuje Małgorzata Osiej. Jest mądra doświadczeniem życiowym. Ma dystans i zdrowy rozsądek, dlatego tak łatwo udaje się jej rozszyfrować ludzkie charaktery. To właśnie ona stanie się motorem rozwiązującym złożoność sytuacji. To naprawdę świetna rola.
Teatr wraca do języka z poprzedniej epoki, opartego na aluzjach, półsłowkach i parabolach. Co ciekawe, doraźne, polityczne znaczenie poszczególnym spektaklom narzuca sama publiczność. Tak jest w przypadku najnowszej inscenizacji „Tartuffe albo hipokryta”. Publiczność jednak wie swoje i wyławia z historii o religijnym hipokrycie, który omotał rodzinę Orgona, całkiem aktualne znaczenia.
I jeszcze taka mała ciekawostka. Alina Obidniak, reżyserka, wieloletnia dyrektorka Teatru im. Norwida i twórczyni Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych, na którą aktualnie Towarzystwo Przyjaciół Jeleniej Góry wraz z posłanka Zofią Czernow przygotowało zbiórkę publiczną na wykonanie rzeźby, zanim przyjechała do Jeleniej Góry, była dyrektorką Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, gdzie w 1967 wyreżyserowała „Świętoszka” właśnie.