Tym razem gościny miłośnikom fotografii udzielił pub Alibi przy ulicy Krótkiej. W jego wąziutkim korytarzu i nieco bardziej przestronnej salce zawisły zdjęcia nietypowe. Analogowe, niekoniecznie ostre, czasami prześwietlone i skadrowane nie zawsze zgodnie z tak zwanym kanonem (nie mylić z marką aparatu) :-) Usprawiedliwieniem takich efektów jest łomografia, lub też – z angielska lomografia, dziedzina fotografii, w której odnalazł się Piotr Mikołajczak, na co dzień student z Jeleniej Góry.
– Te obrazy nie dokumentują rzeczywistości, tylko ją odrealniają – mówił podczas otwarcia swojego wernisażu wystawy zatytułowanej „lomo-realia” autor zdjęć. Tu błąd bywa zaletą, a łamanie zasad wykładanych w podręcznikach i przez klasyków – regułą. Można by się obruszyć na takie podejście do „świętej” fotografii, ale – uwaga! – zasady łomografii akceptuje ponad pół miliona fotografujących na świecie. Mają swoje książki, strony internetowe i fora, gdzie wymieniają się doświadczeniami.
I pomyśleć, że to wszystko dzięki popularnemu niegdyś i w Polsce radzieckiemu aparacikowi marki Łomo, który na klasycznym negatywie naświetlał obrazki w formacie 6x6. Sam nurt łomografików rozwinął się jednak w Pradze, gdzie grupa austriackich studentów dorwała w komisie aparat wspomnianego typu i okryła jego nieznane możliwości. Wszystko działo się już po rozpadzie ZSRR i wstrzymaniu produkcji wymienionych urządzeń. Dziś wielu posiadaczy kupionego za grosze w fotooptyce sprzętu nawet nie wie, jaki ma skarb.
A łomografie? Można się nimi zachwycić i zarazić, ale też przejść obok nich zupełnie obojętnie.