Fabuła jest banalna. Cierpiący na kompleks Edypa samotny księgowy Adam choć jest już zdecydowanie dorosły, nie potrafi uwodzić płci przeciwnej. Nie chadza na imprezy, nie ma dziewczyny i nosi bezbarwny garnitur z przykrótkimi nogawkami. Adam marząc o małych pogaduszkach w przemiłym damskim towarzystwie ma niewiele do zaoferowania. Nieżyjąca już matka w spadku po sobie pozostawiła Adamowi urządzone w latach sześćdziesiątych mieszkanie oraz kolekcję płyt Piotra Szczepanika.
Metoda poznania kobiety według instrukcji Adama jest dość specyficzna – prosto z ulicy porywa przypadkowo spotkane kobiety na jedną noc lub jedno danie. Bliska przestępczym czynom niekonwencjonalna metoda wygląda dokładnie tak: Adam przyczaja się, na twarz kobiety zakłada chloroform, związaną ofiarę zabiera do samochodu i potem gna z nią na romantyczną kolację przy świecach, by w finale przymusowej nietypowej randki zdezorientowaną całkowicie porwaną kobietę wypuścić na wolność.
W końcu trafia kosa na kamień. Bo kolejną porwaną kobietą okazuje się niespełniona Elżbieta. To właśnie ona z czasem odkrywa, że Adam to mężczyzna jej życia i jest gotowa spędzić z nim każdą chwilę. Historia gmatwa się – i zyskuje na dowcipie – gdy na scenie pojawiają się: spragniona przygód dobroduszna i gwałtowna Czesława oraz wrażliwy i twardy pantoflarz Wiesław. I tak, od łyczka do rzemyczka, powoli rozkwita romans.
Ponieważ widowisko „Jeśli chcesz kobiety, to ją porwij” jest farsą, bywa wesoło. Nie ma jednak co liczyć na wysublimowane dialogi, choć jest tu sporo humoru sytuacyjnego, a niektóre gagi bez wątpienia rozbawiały publiczność. Przedstawienie ma swój urok i pokazuje nam oczywiste prawdy. Poza tym daje starą jak świat lekcję, ale to jedna z tych scenicznych produkcji, która jest niezwyczajnie zwyczajna.
Jeleniogórskich widzów przyciągnęła zapewne doborowa obsada, która po raz kolejny nie zawodzi. A już na pewno pomagają w tym dwie zabawne postaci drugoplanowe w wykonaniu Krystyny Tkacz i Stefana Friedmanna, znakomitych aktorów komediowych starszego pokolenia, których przedstawiać chyba nie trzeba. Arkadiusza Janiczka, aktora Teatru Narodowego w Warszawie, znają telewidzowie z roli starszego posterunkowego Jerzego Marciniaka „Rudego”, zastępcy komendanta Gabriela w telenoweli TVP2 „Złotopolscy”, a kinomani pamiętają jako Bartka Zielińskiego, męża Beaty z filmu Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze „Plac Zbawiciela”. Andżelika Piechowiak, która razem z aktorem Michałem Lesieniem jest właścicielką Agencji Produkcyjnej „Palma”, miejsce w telewizyjnej ramówce znalazła jako zwariowana Mirka Kwiatkowska, szefowa i przyjaciółka Zduńskich z opery mydlanej TVP2 „M jak miłość” i wcześniej w roli Hani Muszyńskiej, kuzynki Krysi w sitcomie TVP Gdańsk „Lokatorzy”. Nic dziwnego, że przed rutyną aktorka ratuje się ucieczkami na scenę.
Jest to więc dość przyjemny spektakl o tym, że tak naprawdę każdy chce być kochany. Oczywiście, z czasem może robi się ckliwie, lecz nie zmienia to faktu, że lwia część produkcji upływa pod znakiem radosnego uśmiechu.