Wielkie powodzie w Górach Izerskich zdarzają się co kilkadziesiąt lat. Największa w notowanej historii regionu miała miejsce w lipcu 1897 r. Na Novéj Louce , 29 lipca, w dorzeczu Kamienicy, zanotowano wówczas opad rzędu 345 litrów na metr kwadratowy w ciągu doby! To wciąż rekord Europy w wysokości opadu dziennego.
Powódź dotknęła w sumie ¾ obszaru Czech i Moraw oraz ogromną część Śląska i Wschodnie Łużyce. Dorzecze Bobru i Nysy Łużyckiej zostało dosłownie zmyte z powierzchni. W Górach Izerskich i Karkonoszach przestało istnieć setki domostw.
Również Bogatynia (Reichenau) mocno wówczas ucierpiała. Niestety w kilkanaście lat później, w 1916 r. kataklizm się powtórzył. Z nieco mniejszą siłą lecz również okazał się niszczycielski. W Bogatyni zburzonych zostało wiele domów, rozmyte zostały drogi (w większości już brukowane). Uszkodzone bądź zerwane zostały wszystkie mosty za wyjątkiem żelaznego Mostu Króla Jana, ufundowanego przez Carla Augusta Preibischa. Podnoszony za pomocą mechanizmu śrubunkowego na ok. 1,6 m ponad normalny poziom był przygotowany na przepływ wielkiej wody.
Most zawdzięczał swą nazwę Królowi Saksonii. Jan Wettyn 15 sierpnia 1869 r. po raz pierwszy przejechał przez przeprawę, dokonując jego otwarcia.
Przetrwał wszystkie większe powodzie, które nawiedziły Bogatynię od czasu jego wybudowania: w 1880, 1897, 1916 i 1938, a także po II wojnie: w 1958 i 1980 r.
Niestety, wielkiej wody z 7 sierpnia 2010 r. nie przetrwał. Nie został w porę podniesiony. Być może jego unikatowa funkcja uratowałaby go przed zerwaniem. Nie było jednak czasu, a być może wiedzy i odpowiedniego sprzętu (do podniesienia mostu dawniej używano kół obracających śruby).
Most znaleziony w kilka dni później, w płynącej przez Bogatynię Miedziance kilkaset metrów poniżej został wyciągnięty na brzeg. Następnie pocięty palnikiem i wyrzucony na stertę popowodziowych śmieci. Z konstrukcji wycięto także emblemat upamiętniający datę otwarcia wraz z nazwą, którego losy na razie nie są znane. Nie wiadomo czy zabezpieczyły go miejskie służby czy też „kolekcjonerzy”?
O akcji wydobycia zabytkowego mostu, najstarszego w Bogatyni, a zarazem pierwszego żelaznego, nie nie powiadomiono jeleniogórskiej delegatury Dolnośląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
Niemniej surowy los spotkał domy przysłupowe (tzw. łużyckie), których do czasu powodzi w Bogatyni było najwięcej w Polsce. Niestety wyjątkowa zabudowa nie doczekała wpisania na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, która być może zapewniłaby im sławę i pieniądze.
Po sierpniowym kataklizmie już kilkadziesiąt budynków w Bogatyni zakwalifikowano do rozbiórki. Większość z nich to domy przysłupowe – bezcenne historycznie. Dokonał tego miejscowy nadzór budowlany lecz bez konsultacji z konserwatorami zabytków. Choć ma taki obowiązek.
- Urząd konserwatora nie otrzymał informacji o tym, które domy są zakwalifikowane do likwidacji – poinformował mnie kierownik jeleniogórskiej delegatury, Wojciech Kapałczyński. - Zgodnie z przepisami prawa konserwator zabytków powinien być stroną przy podejmowaniu decyzji o dalszych losach budynków zabytkowych wpisanych do rejestru zabytków.
W Bogatyni takich obiektów jest przynajmniej kilkadziesiąt.
- Wiele domów przysłupowych zniknie na zawsze. – mówi dla Radia Wrocław wiceburmistrz Bogatyni Jerzy Stachyra. Zdaniem niektórych wiele domów przysłupowych nie powinno już nigdy zostać odbudowanych. - Bogatynia wymaga nie tyle odbudowy, co przebudowy. – planuje Stachyra.
Właściciele zniszczonych domów słuchają tych pomysłów z niedowierzaniem.
- Kto nam wypłaci odszkodowanie na odbudowę domu w innym miejscu? – obawy ma jedna z posiadaczek domu łużyckiego, który jej zdaniem można uratować. - Czy dostaniemy z gminy albo Skarbu Państwa ziemię pod budowę nowych domów?
Na razie nikt z władz nie chce o tym rozmawiać. Jest za wcześnie.
- Rzece trzeba zostawić miejsce. A co do domów przysłupowych, to postaramy się uratować tyle, ile się da. – Wiceburmistrz Stachyra nie daje więc jasnej odpowiedzi czy gmina będzie odbudowywać zniszczone zabytki.
Większość budynków ostatnie remonty przeszło ponad 20 lat temu, jeszcze w PRL. Gmina najczęściej tłumaczyła się brakiem funduszy. W ekspertyzach rekonstrukcji przeciętnego domu łużyckiego pojawiały się kwoty kwoty 4-7 mln zł. Na każdy dom.
- To kwoty mocno zawyżone - zdaniem Marcina Pilszaka, właściciela domu łużyckiego przy ul. Waryńskiego 17. Podstawowy remont domu, polegający na wymianie i naprawie jego konstrukcji i zabezpieczeniu ścian przed wilgocią można wykonać za kwoty 10-krotnie niższe. - Za sumy rzędu kilkuset tysięcy fachowa ekipa wykona gruntowną renowację – mówi Pilszak, którego świeżo odrestaurowany dom łużycki podziwiają mieszkańcy i turyści.
Projekty rewitalizacji starego miasta w Bogatyni opracowywane od kilku lat nie doszły do skutku. Teraz dyskutuje się głośno o tym, by większości uszkodzonych i zniszczonych budynków nie odbudowywać, by pozostawić przestrzeń dla rzeki. To wizje, delikatnie mówiąc, śmiałe. Kojarzą mi się z wielkimi projektami niemieckich architektów lat 30., którzy np. chcieli wyburzenia kamienic w Rynku by wybudować biurowce w modernistycznym stylu a'la Bank Zachodni.
Bez pomocy międzynarodowej, bez spójnego i rzetelnego programu odbudowy Bogatyni po zniszczeniach powodziowych z 7 sierpnia br. miasto zostanie pozbawione swej najcenniejszej tkanki. Zniknął już Most Króla Jana, przepadły w odmętach domy przysłupowe, reszta ma zostać rozebrana. Co pozostanie? PRL-owskie bloki, kominy Elektrowni Turów i wielka dziura kopalnianej odkrywki. Bogatynia stanie się smutną, brzydką mieściną na końcu świata, z której uciekną kolejne setki młodych ludzi.
Arkadiusz Lipin
Notka o autorze: Arkadiusz Lipin – red. naczelny internetowego magazynu turystycznego GÓRY IZERSKIE, autor publikacji nt. Gór Izerskich, Górnych Łużyc oraz Bogatyni. Od 10 lat mieszkaniec stolicy Śląska – Wrocławia.