Pani Zofia Tomecka wprowadziła się do budynku przy ul. Wolności 190 około 50 lat temu. Mieszkanie otrzymał jej mąż, który pracował w „lokalówce” jako dekarz. Miało być tymczasowe, ale kiedy rodzina złożyła wniosek z prośbą o zamianę na większe lokum, otrzymywała odmowę. Do 1999 roku, kiedy zachorowała, pani Zofia jakoś dawała sobie radę, chociaż nigdy nie było jej łatwo.
- Zawsze brakowało pieniędzy na życie, na węgiel, na jedzenie. Dlatego miałam zadłużenie w czynszu, po pięćset czy tysiąc złotych. Brałam kredyty, by spłacić zaległości lub kupić węgiel. Teraz też mam zaległość w czynszu pięćset złotych. Z 800 zł renty spłacam po 500 zł kredytu. Reszta zostaje na opłaty, leki i życie. Codziennie myślę o samobójstwie, chcę umrzeć, bo w takich warunkach nie da się żyć – mówi pani Zofia ocierając łzy.
Pani Zofia mieszka z 30-letnim synem, który stara się pracować dorywczo, ale jak mówi, ciężko mu znaleźć coś stałego. Nie ma bowiem odpowiedniego wykształcenia. Poza tym opiekuje się matką. Od czasu, kiedy pani Zofia zachorowała zajmuje się nią Danuta Sobińska, sąsiadka.
- Prowadzę własny interes w budynku obok. Przychodzę tu kilka razy dziennie, staram się pomagać ile mogę, ale ja też nie mam zbyt dużych możliwości. Pracuję. A tu, kobieta mieszka bez niczego. Nie może chodzić, a nie ma toalety i łazienki. Załatwia się do wiaderka. Myje się raz na jakiś czas, bo w pomieszczeniu jest tak zimno, że można zamarznąć. Miesiąc temu spadł jej na głowę sufit. Poprzybijali jakiej płyty. Podłoga cała się zapada, trzeba uważać jak się staje na niej, żeby nie spaść do sąsiadów. Pod piec podłożone są grube deski, bo inaczej spadłby piętro niżej. Każdej zimy zamarza tu woda – opowiada sąsiadka.
- Pracownicy ZGKiM przychodzą i niemal codziennie odmrażają, a na drugi dzień woda znów jest zamarznięta. Pani Zofia nie ma co jeść, nie ma jak ugotować sobie herbaty, bo nie ma wody. Poza tym rury od gazówki są tak stare, że w każdej chwili mogą się rozlecieć. Gdyby tu doszło do pożaru, to ta kobieta się tu żywcem spali, bo nie chodzi, a na zewnątrz prowadzą strome schody. Ona musi mieć mieszkanie na parterze, z łazienką i toaletą. Dach cały przecieka. To grozi katastrofą budowlaną. Powiadomiłam już nadzór budowlany i sanepid. Postawiłam sobie za punkt honoru, by do końca tego roku znaleźć jej inne lokum. Poruszę niebo i ziemię i nie spocznę, dopóki pani Zofia nie będzie żyła w warunkach godnych człowieka. Takie życie to powolne umieranie – mówi Danuta Sobińska.
Wojciech Łabun, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Jeleniej Górze kwituje sprawę krótko.
- Pani Zofia Tomecka nie jest naszą podopieczną. Nigdy nie starała się o żadne świadczenia i żadną pomoc z naszej strony. Nie jestem jednak upoważniony do udzielania jakichkolwiek informacji na temat tej pani, bo nie jest ona naszą klientką – mówi Wojciech Łabun.
Podobne informacje przekazał nam Wydział Gospodarki Lokalowej UM w Jeleniej Górze, w którym również nie odnaleziono żadnego pisma, z prośbą o zamianę lokalu.
- Nie przypominam sobie, by pani Zofia Tomecka kiedykolwiek zgłaszała się do nas z pismem o zamianę lokalu, a żeby do tego doszło, musimy takie pismo otrzymać. Jeśli ta pani jest niepełnosprawna powinna dołączyć orzeczenie o niepełnosprawności i opis swojej sytuacji. Mamy kilkanaście osób niepełnosprawnych, które czekają na zamianę lokali, ale każde takie podanie jest rozpatrywane indywidualnie, dlatego takie dokumenty powinny zostać dostarczone do nas jak najszybciej do pokoju nr 2 wydziału mieszczącego się przy ul. Ptasiej – dodaje Radosław Ochnik, inspektor Wydziału Gospodarki Lokalowej UM w Jeleniej Górze.