Czas przemija, mijają lata, zmienia się historia, a na parkiecie nieprzerwanie tańczą postacie, kobiety (Karolina Daniec–Franczyk, Małgorzata Hachlowska, Aleksandra Konior–Gapys, Nina Potapowicz, Grażyna Srebrny–Rosa i Marta Zoń) i mężczyźni (Bartosz Cieniawa, Tomasz Łukawski, Mieszko Syc, Dawid Tas i Jakub Żółtaszek). Tańczą w rytm swingu lat 30–40 XX wieku i namiętnego tanga lat 50. XX wieku. A między tancerkami i tancerzami sam Mistrz Ceremonii (Franciszek Muła) zapowiada kolejne formy tańca (od polskich melodii ludowych, przez walce, aż po współczesne interpretacje ruchu) w różnych okresach historycznych.
Jerzy Zoń rozpisał ten dancing na kilka dekad i kilkanaście par. Iskrzy dowcipem, melancholią i grozą. I brak dialogów – zastępuje je muzyka i taniec. Jest on wędrówką w czasie, podczas której widzowie chwilami czują się tak jak u cioci na imieninach.
To nie tylko taniec charakterów, a również klas i poglądów. Historyczne pląsy. Niepowtarzalny „Bal” zagrany w bardzo uniwersalnym języku. Każde werbalne słowo byłoby zbędne. Taniec, dźwięk i muzyka powiedziały tu wszystko, ale ile tu emocji.
Znakomity pomysł Jerzego Zonia (scenariusz, reżyseria i opracowanie muzyczne), oparty na motywach włosko –francusko–algierskiego musicalu historycznego „Bal” Ettorego Scoli z 1983, umiejętnie zrealizowany przez proste, ale nienachalne odniesienia i sugestie. Plus wymowna scenografia Marka Brauna i kostiumy Jolanty Łagowskiej–Braun. Nawet jeśli coś umyka, to wciąż pozostają ludzie i emocje. I muzyka.
Rozmowa z aktorami po spektaklu: