Kwestia aborcji – przynajmniej na jakiś czas – została uciszona, ale organizatorzy postanowili wykorzystać potencjał czarnych protestów z 3. października do sprzeciwu wobec kolejnych planów i decyzji rządu. To mogło być powodem, dlaczego wiele osób, które wzięło udział w pikietach na początku miesiąca, tym razem pozostały w domach lub w pracy.
W akcji na Placu Ratuszowym nie uczestniczyli opozycyjni parlamentarzyści, z wyjątkiem posłanki Nowoczesnej z... Wrocławia. - W dużych miastach liczba osób zaangażowanych jest olbrzymia, a problem z informowaniem o tym, co robi PiS jest w mniejszych miejscowościach – stwierdziła Joanna Augustynowska, która po krótkiej obecności na jeleniogórskim Rynku udała się na strajk do Świdnicy.
- Jako opozycja niewiele mogę zrobić w Sejmie, nasze ustawy lądują w zamrażarkach, zabrania nam się wypowiadania na mównicy sejmowej, obraża i poniża – mówiła posłanka Nowoczesnej. - Dziś w poczuciu kobiet nie dzieje się nic takiego stresującego – przyznała J. Augustynowska tłumacząc niską frekwencję godzinami pracy. - Rząd dał nam 500 plus, a zabiera 750 – stwierdziła.
Podczas 3-godzinnej akcji skandowano antyrządowe hasła, niekiedy personalne w stosunku do premier Beaty Szydło i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, a także znane z poprzedniego protestu – odnoszące się do kwestii aborcyjnych.