Jest pan teraz chyba najbardziej znanym muzykiem pochodzącym z Jeleniej Góry. Co miało wg pana największe znaczenie dla zdobycia tej pozycji?
- Myślę, że jest to jakiś rodzaj historii, która w sumie zaczęła się od momentu, kiedy pierwszy raz ojciec przyniósł instrument, a konkretnie saksofon, do domu. Byłem za młody, żeby zacząć naukę gry, z resztą mama za bardzo nie była chętna, żebym zostawał muzykiem z wielu różnych powodów. Natomiast pamiętam moment pierwszy, kiedy ten saksofon się pojawił. Potem mama kupiła mi ten instrument bodajże od sąsiada, który parę domów dalej mieszkał na ulicy Wiejskiej, więc śmieszna historia. I jak ten saksofon dostałem, to zdałem sobie sprawę, że to jest moja pasja i to jest coś, co bym chciał robić. Ten instrument oraz znalezienie się w trochę innym otoczeniu ludzi, bo szkoła muzyczna, a później już studia, dają bardzo ciekawą odskocznię do kształtowania osobowości w zupełnie inny sposób, niż to, co mają dzieci w normalnych szkołach. Myślę, że to było bardzo ważne. Też poznanie właściwych ludzi, przyjaciół w tej chwili już dla mnie, którzy wsparli mnie w tym, żeby się dostać do wytwórni (ECM - przyp. red.). Pamiętam, że kluczową rzeczą było, jak jeden z mieszkańców Jeleniej Góry, Krzysiek Przyborowski, zaproponował mi, żebym robił mu prywatne lekcje saksofonu, on jest takim pasjonatem muzyki. I kiedyś dałem mu swoje płyty, które wygrałem w ramach konkursu Bielskiej Zadymki Jazzowej w 2008 roku (Maciej wygrał tam możliwość profesjonalnego nagrania swojego materiału muzycznego i wydania określonej ilości egzemplarzy płyt - przyp. red.). On te moje nagrania przekazał swojemu kuzynowi i okazało się, że ten kuzyn pracował dla Manfreda Eichera (niemiecki producent muzyczny, założyciel wytwórni ECM records - przyp. red.) i w ten sposób przekazałem swoją muzykę do najważniejszego producenta na świecie. To on naprawdę wykreował niezwykłego rodzaju jakość rejestracji muzyki oraz wyjątkowy katalog największych artystów, którzy często przez wiele lat zostają z nim, i nagrywają u niego, bo jest to niesamowity prestiż. Więc jakby zawsze są jakieś historie i każdy ma swoją, np. związaną z Eicherem. Ja uważam, że moja nie jest w żaden sposób szczególna, poza tym, że jest takim prostym przypadkiem, na który trzeba się natknąć. Właściwi ludzie, to przede wszystkim zaważyło. I ci ludzie byli z Jeleniej Góry i to też jest piękne, bo ta historia się tu unosi i jest żywa. Ja bardzo wiele zawdzięczam ludziom, którzy chcieli coś dla mnie zrobić bezinteresownie, chcieli mnie w czymś wesprzeć. Tym momentem kluczowym było rzeczywiście poznanie tego mojego prywatnego ucznia wtedy, któremu robiłem zajęcia z saksofonu. To on w tak znaczący sposób się przełożył na moje życie. Po prostu przekazał muzykę do najważniejszego producenta na świecie. To w ogóle jest wspaniałe.
Jakie są najmilsze wspomnienia związane z pana artystycznym dojrzewaniem w Jeleniej Górze?
- Przede wszystkim, wspomnienie jest takie, że ja w ogóle nie chodziłem do normalnego ogólniaka, tylko do zaocznej szkoły, więc miałem kupę dni wolnych każdego miesiąca. Ja po prostu zajmowałem się tylko dmuchaniem w saksofon. Spędzałem sporo czasu w szkole muzycznej, bo tam mogłem sobie ćwiczyć. I nie ukrywam, że ten okres był najlepszy, bo ja miałem tylko jeden kierunek. Byle się dostać do ćwiczeniówki i iść i trąbić. I to było całe moje zajęcie, przychodziłem sobie tam. Miałem paru kolegów, z którymi się bardzo zżyłem. Mieliśmy taką paczkę ludzi, którzy spotykali się na papieroska w każdej przerwie. I kawka i obcowaliśmy ze sobą w tym środowisku artystycznym, jakie wytwarza szkoła muzyczna. I to mimo tego, że moja orientacja muzyczna nie była w ogóle, jeśli chodzi o klasykę, w tym kierunku, bo ja nie chciałem grać klasyki. Z resztą nie nadawałem się do tego. Natomiast ta szkoła dała mi dach nad głową i uchroniła mnie od wielu różnych rzeczy. Miałem czas, żeby zajmować się tym, na co miałem ochotę, bo też nauczyciele przymykali oko na moje poważne niedociągnięcia, jeśli chodzi o granie klasyki. Natomiast bez wątpienia ta szkoła i przebywanie tam naprawdę było takim miejscem, w którym się rozwijałem.
Gdyby młody muzyk poprosił pana o kilka rad dotyczących rozwoju artystycznego, jakie byłyby one?
- Nie ma w sumie jakichś wielkich rad. Trzeba ćwiczyć. Moja rada jest jedna, jak już się zorientujesz, że coś naprawdę kochasz, to musisz to robić do końca, poświęcić temu wszystko i myślę, że to się jest w stanie odwdzięczyć. I nie ma innej rady. Wiadomo, nie masz wpływu na to czy masz, i jakie masz szczęście. Ale możesz wpłynąć na swoją sytuację naprawdę ciężko pracując i oddając się temu, czyli w moim przypadku graniu na instrumencie. I ostatecznie trzeba zawierzyć temu, że to dokądś cię doprowadzi i prowadzi. Także to jest moja rada.
Po co nam jest muzyka?
- Po to żebyśmy nie zwariowali w tym zwariowanym świecie. Po to jest muzyka. Po to, żeby się oderwać od codzienności, obowiązków, problemów. Po to, żeby zbliżać do siebie ludzi, którzy mają podobną wrażliwość, albo jakąś otwartość, albo tych, którzy się czymś interesują. To powoduje, że ludzie stają się lepsi. Jakby są dojrzalsi, bogatsi o coś. W takim życiu codziennym zyskują inne podejście do wielu różnych spraw. Obcowanie w ogóle ze sztuką, czy to będzie sprawa plastyczna, czy muzyczna, jest na pewno czymś, co uwrażliwia i powoduje, że społeczeństwo staje się lepsze. I po to właśnie jest nam muzyka, żebyśmy byli lepsi.
Jakie są pana główne emocje związane z powstawaniem najnowszej płyty Unloved?
- Myślę, że to było moje wielkie marzenie, na które czekałem bodajże 9 lat. Od momentu, gdy pierwszy raz dostarczyłem moją muzykę do producenta. I uważam, że to jest kluczowa sprawa, że ja to przeżywałem od samego początku, każdego roku czekając na decyzję ze strony szefa wytwórni, czy to już jest ten moment, żeby to nagrać. I cieszę się niezwykle, bo moje emocje związane są przede wszystkim z tym, że jest to w jakiś sposób nawiązanie do polskiej muzyki, ze względu na ten utwór Krzysztofa Komedy. I w takim klimacie, w jakim to powstało, jest to coś bardzo dojrzałego, osobistego, co w fajny sposób ukształtowało moje życie. I ten cel, który ostatecznie się spełnił. Moje marzenia fajnie się odzwierciedlają na tym nagraniu, w kontekście i emocji, i tego, jaki jest ładunek nagrania. Natomiast było też dużo stresu, takich obaw, czy dobrze to zrobimy i czy rzeczywiście wyjdziemy z albumem z sesji nagraniowej i zostanie on wydany. Bo takie rzeczy też się zdarzają, że wchodzisz na sesję, która może nigdy nie ujrzeć światła dziennego, bo Manfred to nieprzewidywalny gość. Miejmy nadzieję, że przede mną kolejne rzeczy z tą wytwórnią i jeszcze będę miał okazję z tym producentem pracować.
Co usłyszymy podczas pana recitalu 02.04.18 w Pałacu Wojanów w ramach festiwalu Concerti Pasquali?
- Przede wszystkim, częściowo trochę materiału z ostatniego albumu dla wytwórni ECM. Wiadomo, będzie to stricte solistyczna sytuacja, może trochę w innym ujęciu, bardziej abstrakcyjnym w stosunku do tego, co można usłyszeć na nagraniach. Zaprezentuję też trochę rzeczy inspirowanych muzyką Krzysztofa Komedy, do którego bardzo często i bardzo chętnie wracam. Miejmy nadzieję, że stworzy to fajny obrazek mojej muzyki, która łączy się i wywodzi się z Komedy. Myślę, że obie te rzeczy ze sobą fajnie zagrają i stworzą ciekawe ujęcie polskiej muzyki.
Dlaczego wybrał pan ten właśnie repertuar?
- Grywam go od wielu lat. Uwielbiam utwory Komedy. Myślę, że to i pewne rzeczy, które napisałem na kwartet z tego albumu (Unloved - najnowsza płyta Maciej Obara Quartet - przyp. red.) powinny dobrze ze sobą współgrać i myślę, że to będzie odniesienie do tego, co przez ostatnie lata robiłem. Jest to też dla mnie fajne wyzwanie, że stanę sam na sam z muzyką, którą zawsze wykonuję w większym zespole. To dla mnie ciekawy eksperyment, czy uda mi się w jakiś ważny i ciekawy dla mnie sposób oddać to tak, jak sobie wyobrażam w tej chwili. Na pewno będzie dużo improwizacji, nienapisanych i nieustalonych wcześniej, więc koncert będzie miał różny przebieg. Myślę, że jeszcze nie do końca mam go, w sensie takiego kształtu. Wolałbym, żeby to była otwarta forma i żebym mógł się w tym swobodnie poruszać. I myślę, że wtedy będzie on najciekawszą opcją.
Jakie ma pan najbliższe plany na przyszłość, oczywiście oprócz recitalu na festiwalu Concerti Pasquali?
- Poza recitalem, będziemy prezentować kwartet (Maciej Obara Quartet z którym nagrał najnowszą płytę - przyp. red.) w Bremen na targach europejskich, jednych z największych targów, bardzo ważnych (Chodzi o jazzhead! Bremen. Poza Maciejem wystąpią tam też Leszek Możdżer i Anna Maria Jopek - przyp. red.). Tam będziemy też zabiegać o innych promotorów, bądź agentów zagranicznych. Także to jest bardzo ważny moment, jeśli chodzi o nasz wyjazd. Później mamy parę koncertów i w Polsce i w Norwegi. W maju zagramy na bardzo ważnym festiwalu Enter Enea Jazz Festival w Poznaniu, nota bene dyrektorem jest Leszek Możdżer. Później, w czerwcu, Jazztopad Festival z Wrocławia będzie prezentować nasz kwartet na wyjeździe koncertowym do Stanów Zjednoczonych i do Kanady. Zagramy w Nowym Jorku w Lincoln Center, w Dizzy's Coca Cola Jazz Club, później zagramy na kilku ważnych festiwalach w Vancouver, Edmonton, Ottavie i Victorii w Kanadzie. Także to są najbliższe plany. W wakacje Jazz na Starówce, pojawi się trochę koncertów jesienią. Generalnie jest taka regularność, ona powoduje, że zespół się fajnie cały czas unosi. Regularnie występujemy w perspektywie kolejnego roku, także myślę, że dużo dobrych rzeczy przed nami.
Supportem dla Macieja Obary będzie zespół Pentatonika - Muzyczna Grupa Integracyjna to inicjatywa wyjątkowa. Muzyka wykonywana w skali pentatonicznej oddziałuje terapeutycznie na układ nerwowy, zmysł słuchu i cały organizm członków zespołu, czyli osób z niepełnosprawnością intelektualną. Zespół działa w Jeleniej Górze od 20 lat.