Czwartek, 25 kwietnia
Imieniny: Jarosława, Marka
Czytających: 14994
Zalogowanych: 20
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

JELENIA GÓRA: Grzmoty i błyskawice w „Norwidzie”. Kochajmy romantyzm!

Sobota, 25 września 2010, 22:07
Aktualizacja: Poniedziałek, 27 września 2010, 7:47
Autor: TEJO
JELENIA GÓRA: Grzmoty i błyskawice w „Norwidzie”. Kochajmy romantyzm!
Fot. TEJO
Oryginalna baśń podszyta ludzkim dramatem, fantazją z wielką dawką ironii oraz uniwersalnym przesłaniem o walce dobra ze złem i Polsce wczoraj i dziś – taka jest „Lilla Weneda”, romantyczna tragedia, którą dziś w Teatrze im. Norwida zostały otwarte 40. Jeleniogórskie Spotkania Teatralne. Jeden z najstarszych festiwali w Polsce potrwa do przyszłej niedzieli.

Czy podczas tragedii romantycznej pióra Słowackiego koniecznie trzeba przeżywać tylko wielkie uniesienia i – wraz z bohaterami – załamywać ręce nad fatalizmem ich losu? Nie. Okazuje się, że Krzysztof Prus zauważył w tekście Wieszcza całą gamę odcieni rozmaitych uczuć i odczuć. Jest miejsce na farsę, cień komedii pomyłek. Jest też okazja do pokazania scenicznej potęgi obrazu, będącego kwintesencją czasów „burzy i naporu”.

Akcja dramatu to czasy przedhistoryczne w okolicach jeziora Gopło. Tu toczą się bitwy plemienia tradycjonalistów Wenedów z pozbawionymi moralnych zasad wojowniczymi najeźdźcami Lechitami. Jak wynika z proroctwa wieszczki-kapłanki Rozy (Katarzyna Janekowicz), starszej córki króla Wenedów - Derwida (Kazimierz Krzaczkowski), nad Wenedami ciąży pewna bliżej nieokreślona klątwa.

Siłą zdolną uchylić fatalizm złych wyroków jest złota harfa, na której Derwid potrafi zagrać pieśń o magicznej mocy. Tak więc utrata harfy przez wodza białowłosych harfiarzy jest równoznaczna z zagładą Wenedów. Derwid zostaje oślepiony przez Gwinonę, skandynawską królową Lechitów (Magdalena Kępińska) i żonę króla Lecha (Tadeusz Wnuk). Młodsza córka Derwida - Lilla (Anna Ludwicka), która przedkłada rodzinne szczęście nad dobro ludu, prosi o pomoc Świętego Gwalberta (Jacek Grondowy).

Ten w rezultacie nie potrafi temu zaradzić. Podobnie jak dwaj synowie Cerwida, wzięci do niewoli Lelum (Robert Mania) i Polelum (Igor Kowalik). Wypowiadają oni piękne słowa, lecz - skażeni słabością - nie umieją zachęcić do czynu i zamiast walczyć - czekają na cud. Gwinona przerzuca okrucieństwo na rodzinę przeciwnika i każe Derwidowi wybierać między harfą, a własną córką. Lilla nie odzyskuje harfy i przegrywa.

Sługa Świętego Gwalberta, harfiarz Ślaz (Piotr Konieczyński), który zaczyna brnąć w kłamstwa, doprowadza do tragedii twierdząc, że Lilla i Derwid ponieśli śmierć z rąk krwawych Lechitów. Roza zabija uwięzionego syna Lecha, młodziutkiego królewicza Lechona (Aureliusz Miszczyk). W ostatecznym rozrachunku zdawałoby się potężni Wenedzi ponoszą klęskę: śmierć Lilli oraz jej ojca i dwóch braci – jak na ironię losu – zwycięstwo przynosi Lechitom.

Reżyser Krzysztof Prus dokonał dość sporych skrótów dla potrzeb scenariusza. Były to jednak cięcia przemyślane, bo klasyczny, pisany wierszem tekst, stał się zrozumiały dla współczesnego widza. Nie ma tu podziału bohaterów na białych i czarnych, idei na słuszne i niesłuszne. Ożywają złożone charakterologicznie i pełne kontrastów zupełnie różne trzy portrety kobiecości.

Anna Ludwicka w niezwykłej kreacji tytułowej Lilli będącej uosobieniem chrześcijańskiego modelu cnoty emanuje świeżością, jest intrygująca i skupia uwagę. Postawiona w skomplikowanej sytuacji, wybiera właściwe wyjście. W przemyślanej konstrukcji spektaklu podmiotem frenezji romantycznej między wspólnotą etniczną a rodzinną są dwie pozostałe główne bohaterki.

Katarzyna Janekowicz jako protagonistka mitu i bezgranicznie oddana swemu ludowi przywódczyni obdarzona magiczną mocą Roza mówi ze sceny swawolą wymieszaną z czarami. Nie szczędząc przy tym uroków swojej niezaprzeczalnej urody. Magdalena Kępińska jako kobieta mocna, choć nie mityczna, okrutna władczyni Lechitów – Gwidona – reprezentuje siły destruktywne i dionizyjskie, prowadzi swoją pierwszoplanową postać wplątaną w sieć intryg i opętaną myślami kolejnej zbrodni. Scena, gdy Gwinona dręczy Lillę, ukazuje nie tyle aluzyjny podtekst erotyczny, co makabryczną karykaturę.

Kazimierz Krzaczkowski jako pełen dostojności król Wenedów przypomina nieco ekranową osobowość takiego, powiedzmy, Rexa Harrisona w „Kleopatrze”. Igor Kowalik i Robert Mania jako dwaj bracia spięci kajdanami w jeden byt umiejętnie konstruują pełnokrwiste postacie, z których daje się wyczytać niechęć do pogodzenia się z własną bezsilnością, a ich zmagania z rzeczywistością odbiera się jako coś realnego.

Niejednoznacznym bohaterem jawi się także tchórzliwy Lech, sugestywnie zagrany przez Tadeusza Wnuka pantoflarz. Dramat konkretnych ludzkich postaw wobec historycznych procesów przebiega z udziałem misjonarza Gwalberta, którego starannie gra Jacek Grondowy. To ewidentny symbol krytycznej postawy Słowackiego względem roli Kościoła rzymskokatolickiego, jaką odegrał w dziejach Polski.

Ten spektakl nie istniałby w zwartej formie, gdyby nie kreacja Piotra Konieczyńskiego, który wcielił się w Śliza. Rzec można, że to rola skrojona dla tego świetnego aktora, który samym swoim pojawieniem się wzbudza uśmiech, a – interpretując tekst – wręcz salwy śmiechu. I to podczas romantycznej – było nie było – tragedii. Na widza oczach odbywa się metamorfoza Ślaza z farsowego przygłupa na przebiegłego konformistę, który nie potrafi wydobyć się z otchłani kłamstwa.

Pełne wyrazu są drugoplanowe role strażników Lechitów (Jacek Paruszyński, Robert Dudzik i Jarosław Góral). Szczególne brawa należą się również Aureliuszowi Miszczykowi, którego widzowie pamiętają z występu w spektaklu „Scrooge. Opowieść wigilijna”. Dodajmy tu także kilka ciepłych słów o statystach. Adepci sceny, którzy wzięli udział w lipcowej edycji „Lata w teatrze”, zostali zaangażowani jako „animatorzy” drzew, niesamowitego ruchomego elementu scenografii. Najpiękniejsze wizualnie sceny to właśnie te, gdzie ich taniec nadaje rytm całości. Dziś wystąpili: Małgorzata Czyż, Paulina Zielińska, Sylwia Prokop, Marek Sieradzki, Mateusz Barta i Aleksandra Woźniak. Pokazali twarze podczas oklasków, których publiczność nie szczędziła.

Sztuka trwa niemal dwie godziny (bez dziesięciu minut). Mankamentem bywa słaba słyszalność w niektórych scenach, ale – całość robi piorunujące (dosłownie) wrażenie. Pod koniec zaczynają walić pioruny i oślepiać błyskawice. Efektowny jest pomysł odrealnienia niektórych sytuacji poprzez zagranie ich za odpowiednio podświetlonym płótnem: zapewnia to baśniowo-tajemniczy nastrój, tak bardzo właściwy romantycznym czasom. Do tego „wizjonerskie” objawienie Najświętszej Maryi Panny z Dzieciątkiem w czerwonej łunie.

Niech nie krzywią się ci, co literatury romantycznej nie lubią. Płynne arcywspółczesne frazy Słowackiego naprawdę wciągają. Prawdziwa intymność bohaterów (pojawia się wątek kazirodczego związku Leluma z Lillą), ich tragedia zaczyna docierać, obchodzić i dotykać, także tych, którzy historii nie znają.
Krzysztof Prus, którego zdaniem „Lilla Weneda” Słowackiego to najlepsza sztuka napisana po polsku, podszedł do zadania klasycznie i zachował historyczny charakter dramatu. Reżyserowi udało się ujawnić uniwersalny temat. Zbudował tu szaloną i jednocześnie tragiczną historię rozdwojenia ideowego i beznadziejnego oczekiwania na cud. Oryginalna ascetyczna scenografia autorstwa Marka Mikulskiego z nastrojową melodią harfy doskonale współgra z treścią dramatycznych wydarzeń.

Logiczny wywód o współczesności językiem literatury Słowackiego, odzyskuje swój obecny polityczny kontekst. Z jednej strony mamy obraz Polski tradycyjnej i katolickiej, z drugiej - europejskiej i liberalnej. Ten podział w nas wciąż istnieje, a jedność narodowa stała się tutaj mitem. Widz musi sam rozstrzygnąć, która ze stron konfliktu ma rację. Poetycki dramat Słowackiego nie podaje na talerzu gotowych rozwiązań. Jest tu emocjonalność spleciona z ironią, duchowość z cielesnym konkretem, bluźnierstwo ze świętością, dobro ze złem. Słowacki prowokuje widza, pokazuje cudowność, ale jednocześnie realizm zdarzeń. Ta zbitka wybrzmiewa tu bardzo współcześnie.

Przed spektaklem 40. Jeleniogórskie Spotkania Teatralne otworzył prezydent miasta Marek Obrębalski w asyście dyrektora Teatru im. Norwida Bogdana Kocy. Repertuar festiwalu znajdziecie Państwo w zakładce artykuły sponsorowane.

Dla uczczenia jubileuszu 40-lecia Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych w teatralnym foyer otworzono wystawę poświęconą poszczególnym edycjom scenicznego wydarzenia, które po pierwszy odbyło się w 1968 roku. W 1969 roku ze względu na trwający remont w teatrze spotkania odwołano. Na wystawie obejrzeć można archiwalne programy i afisze.

Ogłoszenia

Czytaj również

Komentarze (4)

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Zaloguj
0/1600

Czytaj również

Sonda

Czy uważam że Poczta Polska:

Oddanych
głosów
997
wymaga dużej restrukturyzacji
66%
wymaga likwidacji
18%
jest dobrze jak jest
17%
 
Głos ulicy
Zagłosujemy na obecnego burmistrza
 
Miej świadomość
Sąsiedzi w kieszeni Putina?
 
Rozmowy Jelonki
Dzieci wypoczywały w Brennej
 
Aktualności
Złapali podpalacza, ale Biedra zamknięta do odwołania
 
Kultura
Tańczyli w Sobieszowie
 
Piłka nożna
Puchar Polski: Gole i wypowiedzi trenerów
 
Karkonosze
Śnieżka, czyli po co idzie się w góry
Copyright © 2002-2024 Highlander's Group