Przy ul. Dworcowej w Cieplicach doszło do kolizji samochodu nauki jazdy z innym autem. Wydaje się, że okoliczności zdarzenia mają małe znaczenie, gdyż każdy kierowca widzi z daleka literę L na dachu i wie, że za kierownicą siedzi uczeń. Jak sama nazwa mówi dopiero się uczy jeździć i nie można od niego wymagać zbyt wiele na drodze. Czy można mieć natomiast jakieś uwagi do szkół nauki jazdy? Z późniejszej zdawalności wynika, że można.
Chyba wszyscy wiedzą, że litera „L” na dachu samochodu oznacza, że pojazdem kieruje uczeń–kierowca, czyli osoba w trakcie nauki jazdy.
Duża litera "L" to międzynarodowy symbol pochodzący od angielskiego słowa "learner" czyli uczeń. Litera informuje innych uczestników ruchu, by zachowali szczególną ostrożność i cierpliwość, bo kierowca może jechać wolniej, popełniać błędy albo nagle zahamować. I tylko z tego powodu każdy inny kierowca powinien zdjąć nogę z gazu i jechać powoli.
- Wydaje się to oczywiste, aby brać "poprawkę" na tak oznaczony samochód, jednak nie wszystkim się to udaje - słyszymy.
Tak było teraz w Cieplicach. W przypadku kolizji na Dworcowej 68-letni kierujący Oplem nie wziął tej poprawki, nie zachował bezpiecznej odległości i najechał na tył VW, którym kierowała 18-letnia kursantka. Starszy pan dostał mandat.
Niby zahamował nagle samochód z L, ale nie można go za to winić. Czy winne jest w takim razie auto jadące z tyłu, obojętne kto nim kierował? Niby tak. Policja również to potwierdziła. Ktoś powie, że L-ka nagle zahamowała. Też racja, ale kierowca L-ki dopiero się uczy (w tym wypadku młoda kobieta). I może wykonać nieprzewidziany manewr.
Wymaganie więc od takiego kursanta czy kursantki, aby jeździli jak wytrawni kierowcy, jest jak wymaganie od 7-latka znania na pamięć całej tabliczki mnożenia. A więc wydaje się to nierealne do zrobienia.
Czy chodzi o pieniądze?
Z ostatnich dostępnych danych za 2023 rok wynika, że egzamin praktyczny kat. B (a więc na samochód osobowy) w Ośrodku Egzaminowania Kandydatów na Kierowców w Cieplicach za pierwszym razem zdało jedynie mniej niż połowa osób!
W liczbach wygląda to słabiutko. Na 743 zdających egzamin za pierwszym razem "przeszło" jedynie 306 osób. A więc 437 osób go oblało. Można domniemywać, że nie byli wystarczająco nauczeni mimo, że za kurs zapłacili grube pieniądze (obecnie ok. 3 tys. zł).
- To mniej więcej tak, jakby nauczyciel w szkole wtłaczał uczniom do głów przez 2 miesiące jakiś rozdział a i tak połowa klasy dostała jedynki - słyszymy.
A więc gdzie leży problem? Czy w przeciętnym poziomie nauczania jazdy? Czy w oporności przyszłych kierowców? A może jeszcze gdzie indziej? A może w tym, że WORD-owi (Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego) nie opłaca się, aby przyszły kierowca zdał za pierwszym razem?
- Jak to mówią: "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze" - słyszymy.
Za każdą godzinę doszkalania w późniejszym czasie każdy kto oblał płaci 100 zł. A niektórzy muszą zdawać i po 3 czy 4 razy. A już wcześniej zapłacili 3 tys. zł za kurs.
Z kolei egzamin praktyczny w WORD kosztuje prawie 300 zł. Jeśli ktoś go zda od razu to później już "z niego" pieniędzy nie będzie.
Jednak okazuje się, tak czy siak kursant jest zawsze na słabszej pozycji...